Sobota – Bangarang 6
Drugi dzień Bangarang 6 Festival startuje z pełną mocą i jeszcze większym rozmachem. Po intensywnym piątkowym otwarciu, sobota przynosi kolejną porcję solidnego grania, niespodzianek i festiwalowej energii, która rozlewa się po całym Chwałkowie. Od samego rana teren tętni życiem – uczestnicy zbierają siły na kolejne koncerty, strefy atrakcji działają pełną parą, a atmosfera z każdą godziną nabiera tempa.
Na scenie czeka dziś dziewięć zespołów, a w powietrzu czuć ekscytację i głód dalszego świętowania. To dzień, w którym festiwal pokazuje swoją pełną skalę – muzycznie, organizacyjnie i emocjonalnie.

LEEPY
LEEPY otwiera sobotni program Bangarang 6 z energią, która natychmiast stawia wszystkich na nogi. Choć to wczesna pora, zespół nie zostawia miejsca na rozgrzewkę – od pierwszych dźwięków pokazuje, że scena należy do nich. Mocne wejście, pewność siebie i świeża energia sprawiają, że publiczność szybko zbiera się pod sceną i daje porwać rytmowi.
Zespół gra równo i z dużym wyczuciem, budując napięcie i wciągając festiwalowiczów w klimat dnia. LEEPY nie tylko otwiera sobotę – wyznacza jej tempo. To występ, który przypomina, że niezależnie od godziny, dobra muzyka działa natychmiast.
Reszta Pokolenia
Reszta Pokolenia wnosi na scenę Bangarang 6 energię, która od razu udziela się całej publiczności. Ich granie jest surowe, dynamiczne i bezkompromisowe – nie silą się na zbędne ozdobniki, stawiając na szczerość i rytmiczny cios.
Zespół od początku trzyma mocne tempo, a ich pewność i zgranie są wyczuwalne z każdego dźwięku. Publiczność reaguje entuzjastycznie – pod sceną robi się gęsto, a wspólna energia zaczyna napędzać festiwalowe popołudnie. Reszta Pokolenia nie potrzebuje fajerwerków – to granie, które trafia w punkt i zostaje w głowie na długo.
CLOBBER
Gdy Clobber wyszli na scenę, nikt nie spodziewał się aż takiego wybuchu energii. W jednej chwili spokojna przestrzeń przed sceną zaczęła się zapełniać, aż w końcu zrobił się totalny ścisk i konkretne POGO. Publiczność momentalnie dała się porwać – i już od pierwszych riffów było wiadomo, że ten koncert przejdzie do historii festiwalu.
Clobber uderzyli z siłą, która nie brała jeńców. Surowe brzmienie, szybkie tempo i bezkompromisowe podejście rozgrzały publikę do czerwoności. Pogo rozkręciło się błyskawicznie, a pod sceną zrobiło się naprawdę ciasno – w najlepszym możliwym sensie.
To nie był zwykły koncert – to była fala, która przetoczyła się przez Chwałkowo z ogromną mocą. Clobber dali występ pełen pasji, agresji i kontrolowanego chaosu. Bez wątpienia – jeden z najbardziej intensywnych momentów Bangarang 6.
V8Wankers
Występ V8Wankers na scenie Bangarang 6 to prawdziwy pokaz rockowego rzemiosła w najczystszej, bezkompromisowej formie. Niemiecka ekipa wjechała na scenę niczym rozpędzony muscle car – ciężko, głośno i bez zbędnych ceregieli. Od pierwszych sekund było jasne, że nie ma tu miejsca na półśrodki.
Publiczność natychmiast złapała rytm – nogi same tupały do miarowych, mocnych riffów, a głowy bujały się w rytm potężnego brzmienia. V8Wankers to zespół, który nie musi kombinować – ich siła tkwi w prostocie i bezpośrednim przekazie.
Na scenie pełna kontrola i pewność siebie. Brzmienie jak dobrze wyregulowany silnik – czyste, agresywne i skuteczne. Wokal na froncie niesie mocny przekaz, a całość napędza niepowtarzalną koncertową energię. To był set, który udowodnił, że klasyczny, bezkompromisowy rock’n’roll wciąż ma się świetnie – szczególnie, gdy grają go tacy wyjadacze jak V8Wankers.
REWIZJA
W momencie, gdy Rewizja weszła na scenę, wszystko nagle zaczęło się zgadzać – jakby ktoś właśnie przeprowadził muzyczną kontrolę jakości i zatwierdził totalny rozpierdziel. Ekipa nie czekała na rozgrzewkę. Od pierwszych sekund zaczęli walić dźwiękami, jakby właśnie kończył się świat, a oni mieli ostatnią okazję, żeby jeszcze coś rozwalić… rytmicznie.
Publiczność? Pełna gotowość! Kto nie miał jeszcze w ręku piwa – teraz już nie miał go wcale. Pierwsze riffy i już leciały czapki, okulary i wszystkie zasady BHP. Rewizja ustawiła pogo jak szwajcarski zegarek, a jednocześnie zadbała o totalny chaos – czyli stan idealny dla każdego szanującego się fana festiwalowego młyna.
Wokaliści jak strażnicy graniczni sprawdzali nastrój publiczności i najwyraźniej wszystko było na swoim miejscu, bo z każdą minutą było tylko mocniej. Były skoki, były krzyki, były momenty, kiedy pod sceną działo się więcej niż w kolejce po kebaba o 3 w nocy.
NAMOR
Występ NAMOR to jak wejście w zupełnie inną strefę czasową – nikt nie wie kiedy się zaczęło, a nagle już wszyscy są wciągnięci po uszy. Chłopaki wyszli na scenę bez zbędnych wstępów i od razu dali do zrozumienia: będzie ciężko, będzie duszno i będzie prawdziwie.
Ich granie ma w sobie coś filmowego – jakby ktoś powoli odkręcał zawór z napięciem, aż w końcu pęka rura i wszystko wybucha. To nie jest zespół, który cię goni – to zespół, który cię dopada.
Dźwięki NAMOR-u szły prosto z wnętrza – gęste riffy, pulsujący bas i wokal, który nie pytał o pozwolenie. Widzowie pod sceną w jednej chwili stali jak zahipnotyzowani, a w następnej wpadali w ruch – każdy we własnym rytmie, jakby muzyka sterowała nimi od środka.
Nie było tu hałasu dla samego hałasu. Była moc, która budowała się warstwa po warstwie, aż w końcu niosła wszystko przed sobą. NAMOR pokazali, że mają swój klimat i potrafią go narzucić całemu festiwalowi – chociażby na jeden, mocny, niezapomniany set.
PTAKY
Gdy na scenę wyszły PTAKY, zrobiło się lekko, ale nie spokojnie. Od pierwszych dźwięków było wiadomo, że ten występ poleci wysoko – i faktycznie, poszybował. Zespół wciągnął publikę w swój świat bez zbędnego gadania. Po prostu: muzyka, rytm, energia.
Ich granie to połączenie luzu z konkretnym pazurem – chwytliwe numery, które z jednej strony bujają, z drugiej przyspieszają tętno. Publiczność reagowała natychmiast: śpiewy, ręce w górze, skoki w takt. Pod sceną momentalnie zrobiło się gęsto – każdy chciał być jak najbliżej tej energii.
Nie było w tym występie pozowania ani kalkulacji. Była szczerość, świetny kontakt z ludźmi i ten rodzaj scenicznej swobody, który sprawia, że wszystko wydaje się łatwe – chociaż łatwe na pewno nie jest.
PTAKY pokazali, że potrafią rozkręcić atmosferę bez przerostu formy nad treścią. To był koncert, który po prostu „siadł” – dokładnie tam, gdzie trzeba. I jeszcze długo po zejściu ze sceny czuć było, że coś naprawdę zadziało się w powietrzu.
Insanity Alert
Gdy Insanity Alert przejęli scenę Bangarang 6, nikt nie miał wątpliwości, że nadciąga muzyczna nawalanka z prawdziwego zdarzenia. Od pierwszych sekund koncertu wszystko przyspieszyło – tempo, puls i adrenalina. Zespół nie zostawił ani chwili na złapanie oddechu – riffy waliły jak młot pneumatyczny, a perkusja nie brała jeńców.
To była ostra, bezkompromisowa jazda, w której każda minuta to kolejny cios prosto między oczy. Insanity Alert dali z siebie wszystko – w tempie, które sugerowało, że sceną steruje silnik rakietowy.
Ale to jeszcze nie wszystko. W trakcie koncertu, ku absolutnemu zaskoczeniu publiki, ze sceny wystrzeliły setki litrów piany. Powietrze zamieniło się w gęstą mgłę śmiechu, ślizgania się i szaleństwa – jakby ktoś odpalił imprezę w myjni samochodowej na sterydach. Ludzie bawili się jak dzieci, a energia osiągnęła poziom wrzenia.
Ten występ to było idealne połączenie ekstremalnej muzyki i totalnego luzu. Insanity Alert pokazali, że można zagrać najostrzejszy set festiwalu i jednocześnie zrobić najbardziej absurdalnie zabawną akcję sceniczną. To był moment, o którym uczestnicy będą opowiadać jeszcze długo po powrocie do domu – z pianą w butach i bananem na twarzy.
Stacja B
Na zakończenie dwudniowego muzycznego maratonu na Bangarang 6 Festival, na scenie pojawiła się Stacja B – zespół, który nie tylko domknął line-up, ale zrobił to w stylu, który zostanie w pamięci na długo. Ich występ to był finał z prawdziwego zdarzenia – intensywny, emocjonalny i dopracowany w każdym detalu.
Stacja B weszła z pełną mocą i nie odpuściła ani na chwilę. Publiczność, choć już zmęczona dwoma dniami szaleństwa, ruszyła pod scenę raz jeszcze, by wspólnie przeżyć ten ostatni koncert. Zespół oddał serce i energię, a zebrani pod sceną odpłacili się tym samym.
Gdy ostatnie dźwięki zaczęły wybrzmiewać, nad sceną rozbłysła pirotechniczna oprawa, która idealnie spięła klamrą cały festiwal. Płomienie, iskry i światło stworzyły spektakularną scenerię, która nadała tej chwili wyjątkowego, niemal filmowego charakteru.
To było zakończenie godne festiwalu z prawdziwego zdarzenia – bez banału, bez rutyny, z sercem i rozmachem. Stacja B zamknęła Bangarang 6 Festival tak, jak powinno się kończyć takie wydarzenia: z hukiem, wzruszeniem i poczuciem, że było się częścią czegoś naprawdę wyjątkowego.